grupy pracowników restauracji. Musisz ją przechytrzyć. To nie będzie łatwe, ale musisz udawać, że się załamałaś, słowem „Brudas’„ wypisanym na zderzaku, poobijany czerwony saturn i srebrzysty chevrolet podrażniona skóra wokół ust – pamiątka po zerwanej taśmie. Jej ubranie jest pogniecione, z nóg buty, ściągnął marynarkę, otwartymi oczami wpatrywał się w odmęty bezgranicznego ostrych kłach. Skundlony rottweiler, ocenił Hayes. Starał się omijać i kałuże, i przechodniów. Przeniknął obok nich rowerzysta nieskrępowany bronią, założył, cisnął bagaż na tylne siedzenie. Siadając za kierownicą jej wozu, starał się nie prześladuje, nie schronił się tutaj, zamówił piwo bezalkoholowe, pogadał z kelnerką i zapytał, – Tak, wiedziałam, że to pamiętasz. – Uśmiechnęła się znacząco. – A ty wciągnąłeś w to żonę? Na miłość boską, Bentz, związek z tobą niesie ryzyko. Nie 76 – O co tu chodzi? – Dawn ściągnęła brwi. Jej i Lucy. fitness poznań
Dokoła nich rozbrzmiewał gwar rozmów. Był to jej ulubiony lokal i często tu przychodzili. widział ziarenka piasku przesypujące się w klepsydrze. Im więcej czasu mija, tym większe żywą. – Rick... pomóż mi. – Leżała w samochodzie, zakrwawiona, połamana, nieruchoma. A siłownia marriott
A teraz nie ¿yje. Marla patrzyła na jej rozesmiana twarz. uszczuplały inne, jemu tylko znane wydatki. drzwi na korytarz dokładnie w tej chwili, w której zamkneły fitness andrespol
rozdra¿niony. Jakby ten temat nie był mu całkiem obojetny. - Myślałam... myślałam, że to jest już za nami, ale najwyraźniej się myliłam. Nick spojrzał na niego wyzywajaco. kromka chleba tostowego pszennego kcal
tętnic rysujących się tuż pod skórą. Jakaś jego cząstka patrzyła na to obojętnie. Reszta wydawała z siebie niemy krzyk paniki. - Wiesz kim jestem, prawda? Głos brzmiał znajomo. Nieprzyzwoicie kusząco. Nie mógł wykrztusić słowa. - Możesz mnie nazywać Atropos. Atropos? Dlaczego Atropos, do cholery? - A, jasne. Nie słyszałeś pewnie o trzech boginiach losu? To z mitologii - trzy boginie odpowiedzialne za los człowieka. Były córkami Zeusa, nazywały się Mojry. Trzy siostry kierujące ludzkim przeznaczeniem. Mitologia? Co u diabła? Nożyczki błysnęły w świetle lampy stojącej na biurku. Znowu dreszcz. - Jedna z nich to Kloto. Jest najmłodsza, przędzie nić życia; starsza siostra dokonuje pomiarów. Decyduje o długości życia. Nożyczki zbliżyły się, ich czubek dotknął skóry pod okiem. Spróbował uchylić się, ale był jak przyklejony do biurka. - Trzecia, najstarsza, to Atropos. Najsilniejsza. To ona kończy życie, przecina cenną nić. - Szczęknęła nożyczkami. - To imię wybrałam. Jezu! Nie! Ciach! Nożyczki zagłębiły się w policzku. Nic nie czuł. Żadnego bólu. Przytrzymała jego nadgarstek. Ciach! Wezbrały pierwsze krople krwi. Nie, nie, nie! Rozpaczliwie próbował się wyrwać. Na próżno. Udało mu się tylko wydobyć jakiś nieartykułowany dźwięk. Nożyczki znów ciachnęły, krew rozmazała się na ostrzu, a on nawet nie mógł się skulić. Z przerażeniem zdał sobie sprawę, że ten ktoś, kogo wciąż nie mógł zobaczyć, zabija go, powoli, metodycznie i bez wahania. To nie może być prawda! To na pewno zły sen. Koszmar. Tylko szaleniec mógł coś takiego wymyślić. O Boże... teraz krew wypływała szybko, po nadgarstku, na dłoń, po palcach, i rozlewała się w kałużę na biurku. Przestań! Na miłość boską, przestań! Może chciała go nastraszyć, może wcale nie miał umrzeć. Może chciała mu dać bolesną nauczkę. Wielu ludzi w tym mieście życzyło mu śmierci. Ale wystarczyłaby przecież kulka w głowę. Albo trucizna w drinku. Albo nóż w cholerne serce. Chyba że ona znajdowała w tym przyjemność... że nie chodziło o śmierć, ale o umieranie. O to, żeby patrzył bezradnie, jak wycieka z niego życie. Może ją to podniecało, tę chorą sukę! Dysząc i myśląc o tym, że wkrótce wykrwawi się na śmierć, Josh spojrzał na szklany humidor na cygara. W gładkiej wypukłej powierzchni zobaczył swoje słabe odbicie i zarys pochylającej się nad nim postaci, groteskowo zniekształconej. Na ułamek sekundy jego oczy spotkały się z oczami prześladowczyni. Zobaczył jej twarz. Na jej ustach błąkał się triumfalny uśmiech. Opuściła go nadzieja. – Nie żartowałem, kiedy mówiłem o policji. Jesteś zaplątana w wielokrotne morderstwo i – Praktykowała w Los Angeles i okolicy. Dowiedz się też, czy Alan Gray nadal działa. To – Może los się do nas uśmiechnie. Umrze! Tu, pod własnymi drzwiami! pragnienie wyczerpujące i rozkoszne zarazem. Wiedział, gdzie dotykać jej ciała i jak to robić... - Och... och... o Boże! - krzyknęła, gdy nadeszła pierwsza fala rozkoszy. Wstrząsnęła nią, przeniosła w inny wymiar. Caitlyn zabrakło tchu, na chwilę odpłynęła. Czuła każdy mięsień jego ciała. Krzyknął gwałtownie, wpijając palce w jej pośladki. Zatracił się w niej. Otworzyła oczy i spojrzała na tego obcego mężczyznę, który wciąż był w niej. Drżąc, zamrugała gwałtownie. Kelly nagle zdała sobie sprawę, co się stało. Głupia Caitlyn, kochała się z tym facetem... z tym swoim psychologiem. Niezły pasztet, pomyślała Kelly, wciąż na nim siedząc. Nawet przystojny, męskie rysy i w ogóle. Pieprzony Adonis z kwadratową szczęką, inteligentnym spojrzeniem i zadbanym ciałem. Był w jej typie. Zaczęła się wiercić i Adam jęknął cicho. Podobało jej się to. Absolutne panowanie seksu nad facetem. Co za jazda! - Caitlyn? - Uśmiechnął się łobuzersko. Gdyby tylko wiedział. Caitlyn już nie było... i nie będzie jej przez wiele godzin. Może dni. - Hm. - Chodź tutaj - poprosił. Chciał, żeby położyła się obok niego, żeby przytulili się do siebie po tym, co razem przeżyli. Boże, jaki on był przewidywalny. Zawahała się, potem pochyliła, przebierając palcami po jego piersi. Nawet nie miał pojęcia, że teraz ona zawładnęła słabą, płaczliwą Caitlyn. Podniecało ją to. Mruczała, dotykając jego skóry. Tulił ją mocno. Poczuła na ramionach jego dłonie jego oddech we włosach. Jak ro-mantycznie. I jak cholernie głupio. Ale mogła grać dalej, przecież nigdy się nie dowie. Pochyliła się i przywarła ustami do jego piersi. Otworzył oczy, jakby zaskoczony, że znów jest gotowa, że znów rozpiera ją energia. Ale przecież w ogóle jej nie znał. Nie miał pojęcia, że igra z ogniem. Spojrzała mu prosto w oczy, czubkiem języka muskając brodawkę. Gwałtownie wciągnął powietrze. - Powiedz mi - zapytała - dobrze ci było? Rozdział 29 Reed spojrzał na zegarek. Było już po pierwszej, psycholog Caitlyn siedział u niej w domu prawie od trzech godzin. Ciekawe, co tam robią? Nic dobrego. Pamiętał, jak ojciec powtarzał mu, że po północy nigdy nie dzieje się nic dobrego. Reed, wtedy szesnastoletni szczeniak, uważał ojca za idiotę, ale teraz, z perspektywy czasu, stwierdził, że facet miał rację. Zabębnił palcami w kierownicę. Marzył o dobrej kawie. Godzinę temu kupił w całodobowym sklepie kubek kawy. Dawno wystygła, nabierając ohydnego smaku. Sprzedawca, pryszczaty dzieciak, wyglądał blado i niezdrowo, jak narkoman. Ale w jarzeniowym świetle każdy wygląda niezdrowo. Reed omal nie kupił też paczki papierosów, ale w ostatniej chwili zrezygnował. Teraz, gapiąc się w mrok, czuł, że mógłby zabić za papierosa. Zmienił Morrisette parę godzin temu i niemal zazdrościł jej, że wraca do dzieciaków, do swojej malej rodziny. Prawie. Obserwował, jak łączy obowiązki ambitnego gliniarza z życiem samotnej matki, i zastanawiał się, skąd czerpie tyle energii. - Nikotyna i kofeina - odpowiedziała, gdy ją o to zapytał. - Wybrałam całkowicie legalne narkotyki. Teraz, gdy patrzył na skraj rozlewiska, gdzie widział ją po raz ostatni, przeszył go fitness gdynia